Zmierzchało a Jakub i Semen rozsiedli się jak zwykle na starej poprzecieranej kanapie w miejscowej remizie. Cała wieś w odróżnieniu od miastowych tradycyjnie obchodziła “Dziady”. Roześmiane kościotrupy i marnowanie wychodowanych w pocie czoła dyń jakoś nie mieściło im się w głowie i uważali to za nowomodne dziwactwo. Zgodnie z tradycją duchy zmarłych należało ugościć miodem, jajami, kaszą i oczywiście alkoholem, przy czym ten ostatni miał największą moc sprawczą.
Panowie polali sobie po słoiczku świeżo uważonego, lekko mętnego samogonu i usiedli na progu remizy by napawać się jeszcze dość ciepłym, październikowym wieczorem. Jakub wpatrując się w dal, pociągnął łyk rozgrzewającego trunku i nagle jego twarz poczerwieniała. Bynajmniej nie od mocy napitku ale z wściekłości. Zerwał się na równe nogi i ruszył galopem przez równo zaorane pole w kierunku gospodarstwa Józka. Zdezorientowany Semen pobiegł za nim i choć zastanawiał się w duchu cóż się właśnie wydarzyło, nie zamierzał teraz tego roztrząsać bo przecież na rozmowę w biegu nie starczyłoby mu tchu. Panowie gdzie wam tak spieszno?- od strony ławeczki spod sklepu spożywczego, który był oczywiście zamknięty, dobiegł do nich znajomy głos, zatrzymali się obaj i obejrzeli w jego kierunku. Tomasz, ty nie strasz ludzi po nocach!- krzyknął Jakub. Ta chłolera Józek, napalił w piecu, dym wali z jego komina tak, że cała wieś biała. Przeto naściąga nam tu jakieś diabelstwa i plugastwa, każdy głupi wie że dziś w piecu palić nie wolno!
Tomasz skinął tylko głową, rozdeptał niedopałek papierosa i wszyscy pobiegli w stronę domu Józka. Jeszcze dobrze nie przekroczyli bramy a ich uszom dało się słyszeć tłuczenie garnków i głośne trzaski. Wpadli do kuchni, skąd dobiegał ten rumor i zobaczyli Józka, który jak w amoku rzucał wszystkim co wpadło mu w ręce. Zdyszani sąsiedzi ledwo zdołali się uchylić od lecącej w ich kierunku żeliwnej pokrywki. Wampierz, wampierz nawiedził mi chałupę!- krzyczał Józek.
Bez zastanowienia, każdy chwycił co wpadło mu w ręce i po chwili cała czwórka wymachiwała w koło czym popadnie, tłukąc i niszcząc przy tym wyposażenie kuchenne. Od czasu do czasu w tym zamieszaniu widać było szybko przemieszczającą się ciemną zjawę, której nikt nie miał ani czasu ani ochoty przyjrzeć się bliżej. W pewnym momencie gdy nie było już czym rzucać Tomasz dobył z lewej kieszeni słoik z lekko mętnym płynem, odkręcił zakrętkę, pociągnął łyk, skrzywił się, przymknął lewe oko by wycelować i ciepnął nim z całych sił w miotającego się wampierza. Rozległ się kwik a kuchnię wypełnił smród przypalonych włosów. Cisza… Cała kompania pozostawała w gotowości do ataku, stali tak kilka minut ale nic się nie wydarzyło. Cisza… Masz tam trochę tego samogonu jeszcze? Nasz właśnie się skończył- rzucił spokojnym głosem Jakub. Józek podszedł do kredensu, wyjął zieloną flaszkę i postawił ja na stół wraz z czterema półlitrowymi słoikami. Usiedli w ciszy. Gospodarz polał od serca, Jakub chwycił za napitek nie oglądając się na kolegów i wypił duszkiem, krztusząc się przy tym, bo trunek palił w gardło niczym żywy ogień. Co cię podkusiło, żeby dziś rozpalać w piecu, rzucił…