Destines – Burmistrz dał nogę?

[Uwaga spoiler!]
Zima tego roku była wyjątkowo trudna dla mieszkańców miasta. Na ulicach nie dało się spotkać żywej duszy. Nawet karczma, zwykle pękająca w szwach o tej porze roku, świeciła pustkami. Po zmroku z kierunku kniei dało się usłyszeć złowieszcze wycie… Mieszkańcy tym bardziej byli sfrasowani, że po burmistrzu zaginął ślad. Nikt nie wiedział gdzie podział się on i jego żona.
Bez śladu zaginęło też kilku innych mieszkańców. Mówiło się, że w okolicznych lasach pojawiła się nowa duża sfora wilków, zleceń więc nie brakowało a łowcy zacierali ręce. Niektórzy jednak mieli odmienne zdanie. Mówiono o wielkiej bestii, która zamieszkała w kniei, ktoś ponoć nawet ją widział na własne oczy…
Nie szczyciłem się najlepszą reputacją, nigdy nie opuszczałem miasta, nie zajmowałem się dyplomacją ani nie brałem udział w bitwach jak inni szlachcice. Mówiono że jestem tchórzem, który przepija majątek rodzinny w lokalnej karczmie.
Nie robiłem sobie nic z tej gadaniny, jednak gdy zaczęto mówić o wyprawie na bestię, pomyślałem że oto nadeszła moja szansa.
Nie wierzyłem w te bajki o wielkim, włochatym stworze zamieszkującym lasy. W obliczu dziwnego zniknięcia burmistrza, co zupełnie mnie nie obchodziło, wystarczyło zawodzenie wilków niosące się we mgle, by ludzka wyobraźnia wykreowała niewiarygodne historie. Dla mnie to świetna okazja. Udałem się więc do kowala by wykuł mi najznakomitszą włócznię, nie mogę przecież wyprawić się na “takiego stwora” z byle żelaznym mieczykiem, jakby to wyglądało w oczach mieszkańców, którzy i tak niezbyt mnie poważali. W końcu rodzinne srebra przyniosą mi jakiś realny pożytek. To będzie wspaniała broń!
W oczekiwaniu aż kowal skończy swoją pracę, przesiadywałem jak zwykle w karczmie jednak zagadywałem do ludzi, rozpytując o wszystko cokolwiek usłyszeli o tej bestii. Udałem się także na przechadzkę do domu burmistrza, dłuższą chwilę obchodziłem posiadłość, upewniając się że zostanę zauważony.

Następnego dnia o świcie, wszystko się zmieniło. Szedłem właśnie do kowala by odebrać moją włócznię, kiedy to usłyszałem krzyki… Gdy skręciłem za róg i zobaczyłem plac targowy, nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ludzie, którzy mieli rozstawiać swoje stragany, stali teraz nieruchomo. Ziemia zbroczona była krwią a w koło leżały porozrzucane ludzkie szczątki. Ale to nie ten widok był najstraszniejszy. Widziałem wielkie, umięśnione jak dzik, włochate cielsko umykające do lasu graniczącego z targowiskiem. Zamarłem.
Kiedy otrząsnęliśmy się z szoku, spostrzegłem że wzrok mieszkańców skierowany jest w moją stronę. Wszyscy pokładali teraz we mnie nadzieję. Nic im nie powiedziałem i poszedłem do kowala.
Włócznia była piękna, błyszczała nawet w słabych, zimowych promieniach słońca. Szedłem z nią tak przez miasteczko i tak jak zakładałem nie uszło to wzrokowi przechodniów. Jednak myślałem tylko o tym, że miała to być wyprawa na wilka, która dobrze sprzedana, przyniesie mi sławę… Ale wilkołak?! Jak zwykły człowiek miałby poradzić sobie z takim stworem? Musiałem obmyślić nowy plan zdobycia chwały jako pogromca bestii.
Zapijając smutki tej niefortunnej sytuacji w lokalnej karczmie, usłyszałem o znakomitym łowcy, który poluje w okolicy na wilki. Ostatnio widziano go na rozdrożu niedaleko obozu cyganów. W głowie błysła mi myśl! Dołączę do niego, tak znakomity łowca na pewno nie odmówi udziału w polowaniu na bestię, zwłaszcza kiedy zaproponuję mu sowite wynagrodzenie, wystarczająco wysokie, by kupić jego dozgonne milczenie. On zabije bestię a ja poczekam w bezpiecznym miejscu, gdzie po wszystkim dokonamy wymiany. To najgenialniejszy plan jaki w życiu wymyśliłem!

Następnego ranka paradowałem przez miasteczko z wypiętą klatą, odziany w lśniącą zbroję a nad tym wszystkim w słońcu połyskiwał czubek mojej włóczni. Po drodze odwiedziłem biskupa, który udzielił mi błogosławieństwa i poświęcił broń.
Wśród wiwatów wyruszyłem w poszukiwaniu łowcy.
Po drodze prowadzącej w las mijam samotne domy a potem już tylko pola. Nagle zauważam oracza i myślę sobie że musi to być szaleniec, jako że orze pole w środku zimy. Kiedy podchodzę bliżej, nieznajomy zagaduje do mnie. Rzuca mi jakieś dziwne zagadki i uśmiecha się pod nosem. Rozglądam się w około, wszędzie pusto i panuje tu jakaś dziwna cisza. Widzę jak pod ubraniem mężczyzny prześlizgują się szczury. Co to za osobliwy i trochę odrzucający widok?! Stoję tak w milczeniu i przyglądam się dziwnemu człowiekowi, nagle zauważam że śnieg na którym stoi oracz nie nosi ani śladów jego stóp ani śladów pługa. Blednę. Dociera do mnie, że to nie jest normalne. Postać zaczyna chichotać i puszcza do mnie oko. Nie wiedząc co począć wyciągam wypaczoną łapkę, dziwny przedmiot znaleziony w posiadłości burmistrza a należący do jego żony, wiedźmy. Nie wiem jakiego rezultatu się spodziewać ale macham nią nerwowo przed twarzą tej poczwarze. Wzdrygam się gdy rozlega się pisk, jakiś straszny skrzek i tajemnicza postać rozpływa się we mgle. Przeszły mnie ciarki. W pośpiechu opuszczam to miejsce.
Idąc przez las szybko zapominam o tym dziwnym wydarzeniu, rozmyślając jakie pochlebstwa zostaną zapisane w kronikach na mój temat. Maszeruję tak wymachując radośnie nie lekkim kawałem srebra. Nagle usłyszałem trzask łamanych gałęzi, nie był to dźwięk byle łodyżek poddającym się krokom człowieka. Zamarłem. Kiedy wróciła mi świadomość stałem w odległości czterdziestu stóp od tego monstrum. Chciałem ratować się ucieczką ale bydle ruszyło na mnie z impetem. W zwolnionym tempie widziałem grudy ziemi, które wystrzeliwały spod ogromnych łap stwora, który na mnie szarżował. Nie będąc świadomym swoich ruchów, wystawiłem włócznię pozostając w panicznym bezruchu. W ostatniej chwili, zdając sobie sprawę z beznadziei sytuacji, zaparłem stopy z całych sił i zamknąłem oczy. Poczułem uderzenie i padłem na ziemię. Nie wiem jak długo tak leżałem w oczekiwaniu na najgorsze. Kiedy otworzyłem oczy, stało nade mną kilku rozradowanych gapiów. Cały byłem we krwi. Pomyślałem że bestia urwała mi nogi a ja w szoku nawet tego nie poczułem i że teraz wykrwawiam się na śmierć. Ale… czemu oni wszyscy są tacy zadowoleni?! Ja rozumiem, że nikt w mieście nie darzy mnie sympatią ale bez przesady, do chol…! Ja tu umieram za was, myślę!
Kiedy się tak rozglądałem, unikając patrzenia w dół, by nie zobaczyć tego, co zostało z mojej dolnej połowy ciała, zobaczyłem leżące na ziemi zakrwawione szczątki. Nie był to jednak włochaty stwór a człowiek… Nie wiem co tu się wydarzyło, chyba wciąż jestem w szoku. Moje nogi są na miejscu a mieszkańcy niosą mnie na rękach z powrotem do miasteczka, wiwatując przy tym i nazywając mnie pogromcą bestii! Czy postradałem rozum? Nie ważne, jeśli mogę się pławić w chwale, niech i tak będzie!

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *