No to lecimy!
Szybki research, kilka niezbędnych napraw i spadamy. Taki był plan. No to załadowaliśmy się do tej windy i moja pierwsza myśl była taka, że pewnie zaraz coś się zatnie i tu utkniemy. W końcu zasilanie w tym opuszczonym przez człowieka miejscu szwankuje odkąd tu weszliśmy. Nawet nie powiedziałam tego na głos, żeby nie wykrakać… Nasz haker jak tylko zobaczył konsolę windy, nie mógł się powstrzymać przed zatopieniem swoich łap w kolejnym kawałku elektroniki. No i wetknął ten swój śrubokręt nie tak jak trzeba, posypały się iskry, szarpnęło nami jak przy hamowaniu awaryjnym i nastała ciemność… Świetnie!
No cóż, wypadki się zdarzają. Teraz może być już tylko lepiej, nieprawdaż? Nic bardziej mylnego!
Zaczęliśmy naprawiać zasilanie i wtedy po raz pierwszy je usłyszeliśmy… To skrobanie pazurów o metalowe ściany. Przechodziły mnie ciarki na samą myśl zobaczenia na własne oczy tego, co wydawało te dźwięki, a o czym przeczytaliśmy też co nieco w odnalezionych na stacji dziennikach. Wyobraźnia szalała u nas wszystkich. No nic, trzeba dowiedzieć się jak najwięcej o tych kreaturach a to z kolei oznacza, że musimy stanąć z nimi twarzą w twarz. Zupełnie nie mieliśmy na to ochoty ale chyba po to tu jesteśmy. Nie ma przeproś. Zaczailiśmy się na tego, którego słyszeliśmy ciągle za plecami. W przypływie adrenaliny rzuciliśmy się na niego. Udało się! Nie wiem jak, ale w tym amoku, rozgnietliśmy go na miazgę. Pobrałam pierwszą próbkę, jeszcze tylko sześć! Polowaliśmy więc na kolejne. Następne walki nie były już takie łatwe. Ją zobaczyliśmy tylko raz i uwierzcie mi, było to o raz za dużo. Królowa pojawiła się nagle, zupełnie znikąd i nie dając czasu na reakcję, zaatakowała zupełnie nieprzygotowanego na to hakera. Było blisko, prawie go straciliśmy ale jakimś cudem wycofała się, dając nam szansę na wyciągnięcie kolegi. Uff… Zdecydowanie czuliśmy już zmęczenie, byliśmy coraz bardziej przerażeni, na dodatek niektórzy z nas odnieśli dość poważne rany. Po drodze trzeba było znaleźć ambulatorium. Ranni udali się więc w poszukiwaniu opatrunków a nasz nowy kolega, który w swoim poprzednim życiu była woźnym, został oddelegowany wy wysłać sygnał do bazy by zorganizowali dla nas ewakuację. Ostatnie zadanie, jakim było samo dotarcie do kapsuł z nadzieją, że zostaną pomyślnie wystrzelone, też nie było łatwe. W kompleksie wybuchło kilka pożarów i kolejne systemy zaczęły padać jak w reakcji łańcuchowej. Czuliśmy że kończy nam się czas. Jedna z kapsuł została awaryjnie wystrzelona i mieliśmy ich teraz za mało dla całej drużyny. Jeśli więcej kapsuł ulegnie awarii już się stąd nie wydostaniemy! Jedno z nas musiało już i tak ewakuować się poza bazę i poczekać w bunkrze na transport do domu! Na ochotnika zgłosił się nasz haker. Postanowił skorzystać z okazji by nieco lepiej przyjrzeć się powierzchni Marsa. Władował więc swoje cztery litery do łazika i zasalutował z uśmiechem na twarzy, mijając zamykającą się za nim bramę. Reszta władowała się do pozostałych kapsuł. Oczekiwaliśmy z niepokojem na ich wystrzelenie.
Sekundy dłużyły się jak minuty, minuty jak godziny a godziny jak dni… Udało się, pozyskaliśmy informację i dotarliśmy w komplecie do domu!