🎬 Horror w Arkham – Uczta Umôrdhotha

Niepokojące zdarzenia i niewyjaśnione zaginięcia, o których rozpisywały się gazety w Massachusetts, kazały nam przerwać pracę nad wszelkimi innymi sprawami i niezwłocznie wybrać się w podróż. Gdy tylko moja stopa dotknęła brukowanej płyty peronu w Arkham, ogarnęło mnie nieodparte uczucie, jakby niemal namacalny mrok przenikał mnie z każdym oddechem i choć było upalne lato, wzdrygnęłam się z uczucia chłodu. Nasza grupa badawcza tym razem nie była w komplecie, więc postanowiliśmy od razu rozpocząć śledztwo, bo czekało nas dużo pracy.

Wszyscy wiedzą, że najlepszym źródłem smakowitych ploteczek są bary, jednak ze względu na prohibicję, to lokalne sklepy wielobranżowe stanowiły teraz miejsce, gdzie ludzie, spotykając się przypadkiem, wymieniali się rozmaitymi historiami. Postanowiliśmy więc uzupełnić zapasy przed udaniem się na miejscowy Komisariat Policji. Nie myliliśmy się, w sklepie było wyjątkowo tłoczno, upały dawały się we znaki i mieszkańcy chętnie raczyli się wodą sodową i lemoniadą w cieniu sklepowej witryny opatrzonej solidną płócienną markizą. Zakupiliśmy chłodne napoje i przycupnęliśmy z boku na bagażach, przysłuchując się rozmowom klientów, którzy dyskutowali głośno na temat zaginięcia Saula Chantlera oraz jego żony Lity. Do rozmowy wtrąciła się starsza kobieta, komentując żarliwie, że pewnie włóczyli się po nocach i pożarło ich jakieś dzikie zwierzę, którego gardłowe wycie i warczenie daje się posłyszeć przez ostatnich kilka nocy, dodała jeszcze, że to na pewno ten sam stwór, który zaatakował ekspedycję badającą Czarną Jaskinię. Przeżyła to tylko jedna osoba, ale nieszczęśnik postradał zmysły w wyniku traumatycznych przeżyć i umieszczono go w przytułku dla obłąkanych, który zresztą jest mocno przepełniony ostatnimi czasy.
Nie chcąc wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania, po około 30 minutach zabraliśmy walizki i ruszyliśmy w kierunku hotelu, odwiedzając po drodze komisariat, by podpytać o postępy w śledztwie dotyczącym zaginięć.

Jeszcze tego samego popołudnia, po tym, jak odświeżyliśmy się i pozostawiliśmy bagaże w wynajętym pokoju w Pensjonacie u Mamuśki, udaliśmy się do domu Chantlerów. Zaszliśmy posiadłość od strony ogrodu, gdzie znajdowało się wejście gospodarcze, licząc na to, że drzwi nie będą zamknięte. Mieliśmy szczęście, drzwi otworzyły się i szybko wślizgnęliśmy się do środka, rozglądając się po parterze, nagle usłyszeliśmy skrzypienie drewnianej podłogi, zastygliśmy w gotowości…
W końcu spowitego mrokiem korytarza pojawiła się kobieca sylwetka i ruszyła pewnym krokiem w naszym kierunku, gdy odruchowo cofnęliśmy się głębiej do pomieszczenia, odezwała się, przerywając niepokojącą ciszę wzmagającą napięcie. Była to Lita Chantler. Kobieta od razu poznała, że nie jesteśmy miejscowi i że jesteśmy tutaj w poszukiwaniu informacji, bez zbędnych konwenansów podzieliła się swoimi ustaleniami, dotyczącymi jej męża i nieprzyjmującym odmowy tonem, oznajmiła, że przynajmniej teraz nie będzie sama w całym tym bałaganie, dając jednocześnie do zrozumienia, że teraz stanowimy jedną wspólną grupę badawczą. Była konkretna, skrupulatna i zdeterminowana, nie widzieliśmy przeszkód, by nie połączyć sił w dalszym dochodzeniu.

Kolejne dni zwyczajnie nas wykończyły. Wieczorami miasto przyprawiało każdego o dreszcze, większość ludzi zamykało się w domach, ale nie my. Choć widzieliśmy już wiele, gardłowe wycie i sapanie dochodzące zza murów cmentarza, wzbudzało nieodpartą chęć ucieczki. Kilka tych stworzeń zaatakowało nas noc wcześniej, gdy robiliśmy rozeznanie po mieście, wiedzieliśmy już więc, że to Ghoule a po chrapliwych odgłosach i specyfice miejsca, dało się wywnioskować, że tutaj jest ich wiele. Dexter zdecydowanie miał już dość, zawsze był wątłego zdrowia i widać było po nim, że tej nocy nie powinien już nadszarpywać swojej wytrzymałości, zwłaszcza że wykończył go rytuał leczenia, który odprawił, by zasklepić nasze rany po ostatnim spotkaniu ze stworami w alejce. Zdecydowaliśmy, że odłączy się od grupy i uda się do pensjonatu na zasłużony odpoczynek, zostawiając nam Thompsona 45 jako wsparcie moralne.

Nie mieliśmy zamiaru przekraczać bramy cmentarza tej nocy, jednak kiedy ją mijaliśmy, spoglądając jedynie ukradkiem w jej kierunku, z mroku wyłoniło się coś, wpadając na nas tak szybko, że nie byliśmy pewni co się stało i czy jeszcze żyjemy, bo serca waliły nam tak mocno, jakby zaraz miały wyskoczyć nam z klatek piersiowych. Gdy minęło oszołomienie, a latarka w alejce rozświetliła mrok, okazało się, że to człowiek. Bez zastanowienia rzuciliśmy się na niego i skrępowaliśmy mu ręce i nogi. Bluzgał tylko i pluł w naszym kierunku, jednak z jego bełkotu dało się wyłowić, że on i jemu podobni właśnie odprawili jakiś bluźnierczy rytuał, przywołując coś, co nawet tak zagorzałych wyznawców skłoniłoby dać nogi za pas. Markotał tylko pod nosem Umôrdhoth… Umôrdhoth…

Spojrzeliśmy jeszcze raz w głąb cmentarnego mroku i dostrzegliśmy, że coś jeszcze sunie w naszym kierunku, było to zdecydowanie większe niż napotkane do tej pory Ghoule.
…Umôrdhoth…
Bezkształtne cielsko sunęło coraz szybciej w kierunku bramy, gdy nagle jedna z jego kilkudziesięciu długich macek, rozpościerających się w przerażającą i majestatyczną zarazem koronę niczym u drzewa, pochwyciła jedno z nas. Ziemia zadrżała. Czuliśmy niewyobrażalny grobowy odór jakby pomieszanie zapachu wilgoci i zgnilizny. Norman nie zastanawiał się ani chwili, przycisnął do biodra Thompsona i wypruł cały magazynek w sunącego w naszym kierunku stwora. Ten wydał tylko z siebie złowieszczy pomruk i choć siła pocisków zatrzymała go na moment w miejscu, zaczął obracać się teraz w naszym kierunku, wypuszczając z uścisku swoją zdobycz. Chwyciłam swój rytualny nóż i rzuciłam nim w kierunku stwora z całych sił. Nóż utkwił pomiędzy mackami i oślepił nas niebieski blask, usłyszeliśmy tylko ciężki rumor, gdy cielsko runęło na ziemię niczym dziesiątki martwych ośmiornic. Potwór był martwy… Nigdy nie wierzyłam w magiczną moc mojego rodowego noża Grand-mère, ale teraz leży przede mną niezbity dowód. Czyżby inne opowieści babci też były prawdziwe? Wolałabym nie…

Fragment rozgrywki – już zdążyliśmy zwątpić w powodzenie tego śledztwa, nie wszyscy dotrwali do końca, w naszych głosach słychać już było, że jesteśmy zmordowani ale finalnie udało się pokonać Umôrdhotha po 6 godzinnej walce!!!

SPOILER! Karty kodeksu zagrane w scenariuszu.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *